Star Trek: The Next Generation to serial ponadczasowy

2

Zakochałem się w Star Treku: TNG. I wiem, że spóźniłem się na tę imprezę jakieś… 30 lat?

Oczywiście, Star Treka znałem już wcześniej. Były to jednak jedynie strzępy informacji. Pojedyncze odcinki oglądane w polskiej telewizji ze dwie dekady temu, gry wideo czy aluzje w innych mediach. Nigdy jednak nie miałem okazji przysiąść i bliżej przyjrzeć się serii. The Next Generation puszczane jest co prawda namiętnie w brytyjskiej telewizji, ale ciężko śledzić serial od połowy, w dodatku gdy emitowany jest szereg przypadkowych epizodów.

Okazję do nadrobienia serii dał mi nareszcie Netflix, gdzie znaleźć można wszystkie sezony kosmicznej żeglugi Enterprise, a także seriale “siostrzane”: Voyagera i Deep Space Nine. Wreszcie mogłem rozsiąść się wygodnie w fotelu i śledzić załogę od pierwszego do ostatniego odcinka. (Praca w toku, na razie dotarłem do końcówki sezonu czwartego).

Wrażenia? Jezu, jakie to dobre! Pod przykrywką przygód umięśnionych facetów (i zgrabnych kobiet — dla przyciągnięcia uwagi widowni lat 80.) w przyciasnych uniformach kryje się zaskakująco bogata analiza uniwersalnych problemów. Od relacji rodzinnych przez odpowiedzialność społeczną po szeroko zakrojony komentarz polityczny. Najbardziej imponujące jest to, że mimo trzech dekad od premiery, żaden z tematów nie zdezaktualizował się, a niektóre są tak aktualne, jak gdyby pisane z myślą o dzisiejszych czasach.

Weźmy na przykład odcinek “The Drumhead” (S4 E21). Na pokładzie Enterprise ma miejsce sabotaż. Do wyjaśnienia sytuacji przydzielona zostaje pani admirał Norah Satie. Jej chęć dotarcia do prawdy i odnalezienia winnych szpiegostwa przemienia się jednak w manię. Zaczyna szukać nieistniejącego wroga, naginać przesłuchania, wrabiać niewinnych członków załogi, by tylko móc znaleźć kozła ofiarnego. Jej ofiarą pada młody chorąży, którego jedynym przewinieniem jest to, że jego dziadek był Romulaninem, przedstawicielem rasy aktualnych wrogów federacji. Wkrótce, Satie dostrzega wrogów nawet w dawnych przyjaciołach, próbując udowodnić w trakcie przesłuchania urojoną winę samemu kapitanowi Picardowi, obdzierając go przy tym z godności. Brzmi znajomo?

Odcinek ten jest pełen uniwersalnych przesłań — obawy o to, że mimo setek lat postępu, ludzkość nadal gubi gdzieś racjonalność w poszukiwaniu “czarownic do spalenia“. Pełni jednocześnie rolę ostrzeżenia przed politycznym fanatyzmem i ksenofobią.
Jasne, być może chwilami przesłanie serialu potrafi być niezdarne czy wyjątkowo niesubtelne, ale to i tak sporo więcej niż spodziewałem się po czymś co u podstaw wydaje się tylko “serialem sci-fi dla geeków”. Nie, The Next Generation to zdecydowanie coś więcej.

Co nie oznacza natomiast, że jest to serial trzymający równy poziom. Problemem z wkręcenie się w TNG jest głównie fakt, że… pierwszy sezon jest naprawdę kiepski. Tempo odcinków bywa bardzo nierówne, scenariusze błahe, a postaci płaskie jak kartonowe wycinanki. W swojej wczesnej wersji The Next Generation faktycznie bardziej przypomina tanią serialową opowiastkę Science-Fiction niż materiał wart oglądania.

Natomiast bardzo szybko dojrzewa. Presja aktorów na scenarzystów, by nadać ich postaciom więcej głębi owocuje dzięki czemu członkowie załogi nabierają wagi. W połowie sezonu drugiego obsada ewoluuje z grupy nudziarzy w fantastycznie nakreślone jednostki o wyraźnie zarysowanych motywacjach. Nawet ci najgorzej napisani stają się nagle… interesujący, lubiani i ludzcy. Nie bez znaczenia jest tu również geniusz Patricka Stewarta w roli kapitana Picarda, który wraz z rozwojem serii przenosi swoje zainteresowanie poezją i teatrem bezpośrednio do Star Trekowego uniwersum. Aktorzy niemal dosłownie stają się swoimi postaciami.

Przyswojenie serialu ułatwia też to jak dobrze się zestarzał. Zremasterowana wersja HD na Netfliksie wygląda wyjątkowo dobrze, ale i bez podbijania rozdzielczości zarówno efekty specjalne jak i scenografia robią robotę. Do dziś “futurystyczna technologia” na pokładzie Enterprise nie wydaje się przestarzała, co mogłoby ten serial zabić. Troszkę współczesnego szlifu i wiele “Star Treka” mogłoby zostać napisane nawet dziś, bo pod żadnym pozorem nie wydaje się on archaiczny. No, może poza momentami szczucia cycem dla przyciągnięcia uwagi.

Idąc tym tropem, aspektem, który rzucił mi się w oczy już od samego początku jest dominująca serial seksualizacja relacji między członkami załogi (i nie tylko). Przyznam, że zaczynając swoją przygodę z serią spodziewałem się “grzeczniejszego” podejścia do tematu science-fiction.
…Ha! W jednym z pierwszych odcinków załoga poddana zostaje działaniu substancji, która symuluje efekt upojenia alkoholowego co niemal doprowadza do subtelnie insynuowanej orgii. Ba, uwiedziony zostaje nawet android Data. Niedługo potem załoga ląduje na kosmicznym odpowiedniku ludzkiego Raju, gdzie wszyscy chodzą w seksownej bieliźnie, nie pracują, a wolny czas spędzają uprawiając swingerski seks pod chmurką. A dla ekscesów komandora Rikera poświęcony jest pewnie osobny rozdział w Kamasutrze.

Jedyne czego w tej chwili żałuję to faktu, że “klasyczny” Star Trek nie jest w Polsce aż tak popularny, bo moje zachłyśnięcie się cyklem (a czeka mnie jeszcze Voyager i Deep Space Nine!) aż prosi się, żeby zatopić się w jakieś gry wideo oparte na tych seriach i masowo publikować ich retrorecenzje na arhn.eu. Obawiam się jednak, że jest to chyba temat trochę zbyt niszowy nawet na ten serwis.

PS. Star Trek: TNG zawiera na Netfliksie polskie napisy!

Share.

About Author

Dark Archon

Chciałbym wyglądać tak smacznie jak moja ikona.